czwartek, 28 listopada 2013

Porównanie płynów dwufazowych: Nivea, Bielenda Bawełna, Eucerin

Trochę o tych płynach:
Nivea Dwufazowy płyn do demakijażu:
"Delikatnie i efektywnie usuwa nawet najbardziej trwały makijaż oraz tusz. Chroni delikatne okolice oczu i pielęgnuje rzęsy. Wzbogacony w ekstrakt z bławatka.

Skład: Aqua, Isododecane, Cyclomethicone, Isopropyl Palmitate, Helianthus Annuus Seed Oil, Centaurea Cyanus Flower Extract, Sodium Chloride, Trisodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, CI 60725, CI 61565."
 W mojej opinii płyn szczypie w oczy i nie zmywa aż tak dobrze trochę trzeba trzeć oko co nie jest wskazane.
Bielenda Bawełna 2-fazowy płyn do demakijażu oczu:
"Wzmacnia rzęsy, bezpieczny dla osób noszących szkła kontaktowe.
Niezwykle delikatny, a równocześnie wyjątkowo skuteczny płyn do demakijażu również wrażliwych oczu. Dzięki specjalnej 2 - fazowej formule skutecznie i całkowicie usuwa nawet najmocniejszy tusz wodoodporny. Keratyna zawarta w płynie wzmacnia rzęsy, a kwas hialuronowy nawilża oczy i cienką, delikatną skórę wokół nich, usuwa uczucie suchości oka. Koi, łagodzi podrażnienia, usuwa ślady zmęczenia oczu i obrzęki. Nie pozostawia tłustej warstwy.

Skład: Aqua (Water), Cyclopentasiloxane, Isohexadecane, Glycerin, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Extract, Hydrolyzed Keratin, Allantoin, Sodium Hyaluronate, Arginine PCA, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Disodium EDTA, Methylparaben, DMDM Hydantoin, CI 17200 (Acid Red 33)"
W mojej opinii dość dobrze zmywa,  ale jest gorszy od Avokado. Co do wzmacniania moich rzęs nie zauważyłam.
Eucerin DermatoClean, Dwufazowy płyn do wodoodpornego demakijażu oczu:
"Dwufazowy płyn do demakijażu oczu, przeznaczony dla skóry szczególnie wrażliwej. Dokładnie usuwa makijaż, pozwala skórze swobodnie oddychać. Nie zawiera alkoholu, substancji zapachowych ani parabenów. Bardzo dobra tolerancja nawet w przypadkach skóry wrażliwej oraz szczególnie wrażliwej skóry okolic oczu. Odpowiedni dla osób noszących szkła kontaktowe" 
Płyn mam od dość niedawna, mogę powiedzieć, że zmywa nie najgorzej, nie podrażnia ale również lekko mnie szczypie.
A teraz porównanie, w tym celu postanowiłam wybrać kosmetyki o dobrej trwałości ;)
Maybelline Color Tattoo 24HR, BarryM Waterproof Gel Eyeliner, Max Factor False Lash Effect 24 Hour (wspominał o nim TUTAJ)
Próbę kontrolną zmyłam wodą 
Efekt do przewidzenia czyli rozmazanie. Jestem zdziwiona, że ten tusz się rozmył wszak jest on nie do zdarcia ale na rzęsach nie na ręku. W przypadku wody niszczy ona makijaż bardziej kiedy się potrze oko ;)
Następnie 
Nivea:
Poradziła sobie lepiej od wody, ale nie pozostało trochę eyelinera i tuszu.
Bielenda:
Poradziła sobie lepiej niż Nivea, w zasadzie z drobną poprawką i makijaż zmyty
Eucerin:
Byłam lekko zdziwiona, że poradził sobie gorzej od Bielendy a niewiele różni się od Nivea w swej skuteczności.
Porównując ceną do jakości Bielenda Bawełna wypadła najlepiej. Zdziwiło mnie to, bo oceniam ten dwufazowy płyn gorzej od Bielendy Avokado ale nie ma co dyskutować z efektami mojego własnego sprawdzianu.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Skin 79 Super + triple Solution BB Green

 W założeniu ma to być krem matujący, nadający efekt jedwabistej skóry, poza tym ma spełniać wszystkie inne funkcje jakie ma spełniać bebik.
Pełnowymiarowe opakowanie różni się od różowego kolorem (gdyby kogoś interesowało jak opakowanie wygląd w środku to KLIK). Ponieważ nie byłam pewna a lubię bebki tej firmy zamówiłam opakowanie "testowe".
Co do koloru jest on zdecydowanie bardziej podobny do Oriental Gold BB. Mniej sino-szaro niż pink oraz gold, mniej żółty niż orange (do którego miał być podobny w matowieniu, i nie tak różwy jak snail).
Co do kremu:
  • Zawiera filtr SPF 30 PA++
  • Ma utrzymać długotrwałe krycie dzięki polimerom zawartym w jego skąłdzie
  • Ma zapewnić matowe, ale jedwabiste wykończenie.
Kolor jest faktycznie jasny:
 
Nie oczekuje od bebika krycia rodem Revlon Colorstay, ale zwykle bebiki radzą sobie bardzo dobrze (przykład Holika Holika KLIK), sprawiając, że wszystko jest zakryte a cera wygląda na perfekcyjną z natury (nie tworzą tzw "tapety").
Tu jednak muszę podziękować mojej przebiegłości i zakupu takiego maleństwa. Dlaczego?
Oto efekty:
po prawej bez bebika po lewej z bebikiem
Gdyby ktoś stwierdził, że to oba zdjęcia bez kremu. Prawe jest bez kremu lewe z, jak widać efekt porażający :P
Krem ma krycie żadne, w dodatku nie matuje wręcz nazwałabym go jakimś nawilżająco-rozświetlającym (na pewno nie jest to lżejsza wersja z mniejszym filtrem Skin 79 Orange).
Ponadto szybko się ściera. 
Może sprawdzić się u kogoś z cerą bez jakichkolwiek problemów jako alternatywa dla podkładu.
Na pocieszenie i deser mój Maciuś był bardzo zainteresowany kremem :P


niedziela, 24 listopada 2013

Moje szamponowe odkrycie - Shikakai szampon w pudrze

 Oglądając filmy bollywood zostałam spaczona przez przekonanie, że hinduski mają włosy gęste mocne i grube, potem moje przekonanie umarło wraz z wiedzą, że kobiety stosują dopinki :( Następnie po przez obserwację doszłam do wniosku, że i tak mają grubsze włosy ode mnie :) A ponieważ kobiety na całym świecie się niewiele różnią zawsze i wszędzie znajdziemy jakieś cud kosmetyki, których działanie ma być wręcz mistycznie-cudotwórcze.
 Ale do rzeczy. Sampon Shikakai firmy Hesh nabyłam wraz z olejem do włosów (o którym innym razem) na allegro.

"Puder Shikakai pozyskiwany jest z wyłuskanych orzechów shikakai.
To naturalny szampon idealnie oczyszczający włosy i skórę głowy.
Preparat ma neutralne pH i jest niezwykle łagodny, przez co nie narusza ochrony lipidowej włosa, nie wysusza włosów ani skóry głowy. Zaleca się go zwłaszcza do pielęgnacji skóry wrażliwej.
Szampon znajduje zastosowanie w zwalczaniu łupieżu a ponadto stymuluje wzrost włosów i odżywia ich cebulki. Nadaje blask i miękkość.
Produkt jest w 100% naturalny. Nie testowano go na zwierzętach
Składniki:
100% shikakai
Sposób użycia:
Do umycia średniej długości włosów należy użyć około 20 - 30 g pudru, który trzeba wymieszać z filiżanką ciepłej wody, aż do momentu uzyskania konsystencji rzadkiej papki lub jogurtu. Do wymieszania pudru z wodą można użyć trzepaczki do ubijania jajek. Papka jest gotowa do użycia, kiedy na jej powierzchni zacznie tworzyć się delikatna pianka. Teraz należy dokładnie zmoczyć włosy i nałożyć na nie przygotowany produkt, nakładając papkę lub wmasowując ją w skórę głowy. Zależnie od potrzeby, pozostawić na głowie od kilku minut do godziny, po czym spłukać.
Inną metodą na sporządzenie szamponu jest wsypanie odmierzonej ilości proszku do buteleczki, do której wlewamy później ciepłą wodę. Pojemnik należy zamknąć i trząść nim aż do momentu uzyskania jednolitej konsystencji. Przygotowanie szamponu trwa zaledwie kilka minut. 
Miksturę można nieco rozrzedzić, rozprowadzając w niej większą ilość wody. Można ją też zagęścić, np. poprzez dodanie miodu lub żelu aloesowego.
Produkt przeznaczony jest wyłącznie do użytku zewnętrznego."
Tyle od producenta.
Orzechy shikakai to orzechy- Acacia concinna: jest to roślina rosnąca na subkontynencie Indyjskim należąca do rodzaju akacji.
Akacja concinna jest tradycyjnie wykorzystywana do pielęgnacji włosów od czasów starożytnych. Jest to jedna z ajurwedycznych roślin leczniczych. Owoce są  znane w Indiach jako Shikakai ( sigai = warkocze i Kaay = owoce) "owoc dla włosów " jest stosowana jako tradycyjny szampon . W celu przygotowania jej strąków owoce , liście i kora rośliny są suszone , mielone na proszek , a następnie na pastę . Szampon zawiera siarczan dlatego jest uważany za dobry środek czyszczący. Posiada łagodne niskie pH. Zazwyczaj nie ma potrzeby używania odżywka po zastosowaniu Shikakai.
Tyle Internet ;)
Co do moich odczuć:
Kiedyś próbowałam naturalnych szamponów na bazie z korzenia mydlnicy i mam do nich wyjątkowo negatywny stosunek zwąc je "kołtunem" gdyż jedynym efektem uzyskany przez mnie były: sianowate, skołtunione włosy którym nie straszny był żaden grzebień, bo się ich nie imał.
Wracając do tematu nie wyobrażałam sobie umycia włosów pudrem nawet z dodatkiem wody jak w tym przypadku. Kupiłam "ryzyk fizyk" spróbowałam i powinnam była pójść pod ławę odszczekać swe oszczerstwa.
Szampon przygotowuje według opisu sprzedawcy czyli mieszam puder (łyżkę lub łyżeczkę do herbaty) z wodą aż uzyskam rozwodnioną papkę, nakładam na zwilżone włosy  trzymam przez około godzinę po czym spłukuję, nakładam odżywkę (przez pierwsze dwa razy opuściłam ten etap aby zobaczyć działanie samego szamponu) i gotowe.
Efekty:
Włosy są nie tylko oczyszczone są błyszczące, puszyste i takiego efektu VOLUME nie miałam nigdy po niczym. Są odbite od nasady bez użycia żadnego wspomagacza, a układają się lepiej niż wtedy kiedy mi zależy i układam je na szczotce.
Co do przyspieszenia porostu włosów nie zauważyłam, co do stosowanie bez odżywki: można ale zależy od naszych włosów, warto spróbować  i zobaczyć co nam pasuje.
Jedyny minus jaki widzę w tym szamponie to metoda przygotowania. Rano średnio mam czas na zabawę z rozrabianiem papki i trzymaniem jej na włosach dlatego też stosuje jedynie w weekend i ew. jakiś inny dzień wolny.
Na pewno kupię kolejne opakowane, bo jestem zachwycona działaniem szamponu.

środa, 20 listopada 2013

Nudny(?) dzienniak - Sleek Au naturel i inne dzienniaki w użyciu


Dziś kolejny typowy codzienny makijaż ot taki zwykły dzienniak. 
Użyłam cieni z mojego typowo dziennego zestawu, o których wspominałam Tutaj.
Czyli Sleek: Au naturel (cappuccino, nougat, bark)
Oh so special (gateau)
Oraz średni brąz z paletki Avon Mocha latte (o dzienniakach z Avonu wspomniałam: Tutaj).
Eyeliner Barry M waterpoof gel eyeliner No.1 
Tusz MaxFactor Falce lash effect fusion black.

wtorek, 19 listopada 2013

Alhambra day


Makijaż jest typowym dzienniakiem nie jest w żadnej mierze arabski.
Czemu taki tytuł?
Miałam kiedyś/ nadal w zasadzie mam paletkę Joko o nazwie "Alhabra night" jeśli dobrze pamiętam muszę sprawdzić. Było to piekne zestawienie kolorystyczne złoto i fiolet.
Dlatego tez makijaż dzienny złoto-fioletowy skojarzył mi się nie z tą paletką a, że nie wieczorowy a codzienny ;)
Wykonałam go cieniami Inglota w kolorach nie narzucający się 



niedziela, 17 listopada 2013

"Książki są jak towarzystwo, które sobie człowiek dobiera" Monteskiusz

Czyli tym razem post o tym co tak naprawdę tygryski lubią najbardziej ;)
o książkach na chłodne ciemne jesienne i zimowe wieczory.
Zawsze lubiłam czytać jednak bolało mnie, że w bibliotece nie zawsze były te pozycje na które miałam ochotę a mimo, że lubię posiadać własne książki i zaręczam, że mam ich sporo nie zawsze mogę je kupić :(
Tu wybawieniem okazał się czytnik e-booków. Dostałam go w prezencie i powiem, że dostałam to czego tylko można sobie zapragnąć każdą wybraną książkę z całego świata :)


To taki off topic teraz wracając do tematu książki.
Post zawiera i prezentuje jedynie moje zdanie na temat poniższych książek. Szanuje zdanie innych jeśli komuś się akurat jakaś z wymienionych niżej książek podoba ma prawo tak samo jak mi ma prawo się nie podobać.
Kendra Blake "Anna we krwi" - "Cas Lowood odziedziczył po ojcu niezwykły zawód: zabija umarłych.
Ojciec chłopaka został w makabryczny sposób zamordowany przez ducha, którego sam miał uśmiercić. Teraz, uzbrojony w sztylet athame, Cas podróżuje po całym kraju ze swoją matką-czarownicą i potrafiącym wyczuć obecność zjaw kotem. Razem śledzą wątki lokalnych legend, próbując wyplenić co bardziej niebezpieczne upiory ze świata. Gdy przybywają do kolejnego miasta w poszukiwaniu ducha nazywanego przez mieszkańców Anną we Krwi, Cas nie spodziewa się niczego odbiegającego od normy: chce zjawę wyśledzić, zdybać, zabić. Zamiast tego spotyka obłożoną klątwą dziewczynę, istotę z jaką nigdy przedtem się jeszcze nie mierzył
." Opis brzmi ciekawie w sam raz na jesienny wieczór jakież było moje rozczarowanie kiedy zaserwowano mi rozciapciany budyń w postaci "głębokich" przemyśleń nastolatka. Książka nadaje się do przeczytania, jednak bardziej spodoba się czytelnikom którzy lubią nastoletnie niespełnione romanse z nutką grozy (ale tylko ociupinką). Niemniej jednak książka ma jeden ciekawy wątek, którego zdradzić nie mogę, bo będzie spoiler. Portrety bohaterów dość płytkie. Akcja dość przewidywalna, a opis tytułowej bohaterki "Anny we krwi" powtarzający się dzięki temu wiemy, że jej włosy się wiją i zostanie nam to powtórzone parokrotnie. Można przeczytać, jeśli nie ma się nic innego pod ręką.

Maxime Chattam "Upiorny zegar" - "Paryż,rok 1900. Powieściopisarz, ofiara własnego sukcesu, postanawia porzucić dotychczasowe życie, by zejść w otchłań własnych koszmarów.
W tym bagnie lęków czają się ukryte w każdym z nas potwory. Guy de Timée chciał zgłębić upadek moralny, a stanie oko w oko ze Złem.
Ktoś morduje w dość osobliwych okolicznościach prostytutki. Jaki mroczny cel przyświeca zbrodniarzowi, pozostawiającemu za sobą kostiumy ze skóry? Guy de Timée w towarzystwie tajemniczej Faustyny, inspektora Perottiego i Gikaibo, olbrzymiego Japończyka, spróbuje rozwikłać ową zagadkę. Spomiędzy paryskich kręgów ezoterycznych i cudów wystawy światowej wyłoni się powoli straszliwy sekret, fascynujący każdego od zarania dziejów: możliwość kontroli nad czasem...
Doskonały, wizjonerski thriller, w którym postęp nauki okazuje się być pożywką dla szaleństwa zagubionych dusz.
" Powieść dzieje się w czasie wystawy światowej w Paryżu. Mimo, że kraj nie ten atmosfera lekko wiktoriańska. Powieść mroczna klimat kojarzy mi się mocno z Kubą rozpruwaczem połączonym z gotyckimi powieściami grozy. Książkę umieściłabym na regale z napisem
Steampunk.  Powieść czyta się szybko i wartko. Akcja jest wciągająca, portrety bohaterów nakreślone dobrze. Opisy bardzo wpływające na wyobraźnię. Paryż jako stare miasto-olbrzym stające na progu nowego wieku. Mamy tu opisy mrocznych dzielnic i strasznych zaułków kontrastujących z cudami techniki oraz pięknymi budynkami postawionymi z okazji wystawy. Jest też bohater, pisarz-domorosły detektyw (troszkę bardziej ludzką wersje Sherlocka Holmesa znającego się na wszystkim po trochu.). Książka spokojnie wciągnie nas w jesienny wieczór.

Dan Brown "Inferno" - "Światowej sławy specjalista od symboli, Robert Langdon budzi się na szpitalnym łóżku w zupełnie obcym miejscu. Nie pamięta, jak i dlaczego znalazł się w szpitalu. Nie potrafi też wyjaśnić, w jaki sposób wszedł w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który znajduje we własnej marynarce. Czasu na rozmyślania nie ma niestety zbyt wiele. Ledwie na dobre odzyskuje przytomność, ktoś próbuje go zabić. W towarzystwie młodej lekarki Sienny Brooks Langdon opuszcza w pośpiechu szpital. Ścigany przez nieznanych wrogów przemierza uliczki Florencji, próbując odkryć powody niespodziewanego pościgu. Podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie Dantego… Czy jego wiedza o tajemnych sekretach, które skrywa historyczna fasada miasta wystarczy, by umknąć nieznanym oprawcom? Czy zdoła rozszyfrować zagadkę i uratować świat przed śmiertelnym zagrożeniem?". Jak to w powieści Browna mamy tu mroczną, złą organizację, która włada całym światem/ lub przynajmniej planuje. Jest intryga, są symbolę, które nasz profesor musi rozwiązać, jest piękna kobieta która mu pomaga i szaleniec oraz banda ludzi starająca się przeszkodzić. Czyli wszystko co być powinno. Książka zawiera bardzo malownicze opisy miejsc zawierające detale oraz ciekawe informacje czego o opisach postaci powiedzieć nie możemy. Wiemy, że zły szaleniec ma "zielone oczy" czasem poprzedzone jakimś przymiotnikiem np. szalone, kobieta pomagająca profesorowi ma blond kucyk (podskakujący), inna postać ma nastroszonego irokeza itd. Jeśli mamy do czynienia z postacią którą pojawia się i zaraz znika ok, ale w kółko powtarzanie tych zielonych oczu kontrastujące z bogatymi opisami miejsc czy dzieł sztuki wprowadza nam rozdźwięk w warsztacie pisarza. Akcja wartka, zwroty sytuacji zawrotne. Jednym słowem książka akcji o dość przewidywalnych elementach. Ale taka właśnie miała być. Każdy kto zna twórczość Dan'a Browna nie rozczaruje się mamy tu typowe dla jego wcześniejszych powieści o Robercie Langdonie elementy. Dla mnie osobiście już trochę nużące ale co kto lubi.

Stefan Darda "Dom na wyrębach" - "Niejeden z nas marzy o wyprowadzce do własnego domu na wsi. Niektórzy realizują swoje plany. Zrealizował je także bohater powieści "Dom na wyrębach". Chata z bali, ogień pod kuchenną płytą, cisza za oknami. Idylla? Prawie. Nieznana siła przestawia rzeczy w zamkniętym domu. Mieszkający obok sąsiad okazuje się człowiekiem "któremu nie udowodniono". Wokół naiwnego mieszczucha zaczyna zaciskać się pętla... Wartka, trzymająca w napięciu akcja i lekkie pióro Autora sprawiają, że książkę trudno odłożyć przed poznaniem jej zakończenia." Jedyny w tym zestawieniu polak prezentuje nam książkę grozy, która wciąga. Napięcie buduje się powoli, mamy dom na odludzi który jawi się głównemu bohaterowi jako zbawienie po przygodach w wielkim mieście. Ale kto raz w życiu oglądał jakikolwiek horror wie, że jest to idealne miejsce na tego typu atrakcje. Tak więc nasz bohater jest nękany przez tajemne siły których nie zna i nie wie jak z nimi walczyć, otoczony pięknymi okolicznościami przyrody jest zdany na łaskę lub nie tajemniczej istoty. Plusem jest fakt, że w książce dziejącej się w polskiej wsi zabitej dechami straszą stare polskie stwory a nie jakiś import z ameryki. Książka mnie wciągnęła na tyle, że zamierzam przeczytać inne książki tego autora.


sobota, 16 listopada 2013

Wyzwanie filmowe tydzień 2 - "Władca Pierścieni"

Powiem szczerze, że to jest dość trudne wyzwanie z tym filmem kojarzą mi się dwie piękne panie: Liv Tyler oraz Cate Blanchett.
Film uwielbiam jest obłędny, piękne krajobrazy, muzyka no i efekty specialne. 
Kiedy pierwszy raz oglądałam bolało mnie, że nie jest to wierne odzwierciedlenie ksiązki ale po obejrzeniu zillion razy doceniam to.
Wracając do tematu.Kiedyś z okazji 12h maratonu LOTR robiłam mani link: TUTAJ
tym razem zdecydowałam się zrobić mocno rozświetlony make up-no make up. 
Dlatego też w drodze wyjątku cała twarz (btw. wiem, że powinnam ogarnąć brwi ale tego nie zrobię, bo lubię je takie jakie są szok o.O)
I zoom na oko:

I na deser znalezione w sieci:

poniedziałek, 11 listopada 2013

Na jesienną chandrę Melon

Nie jest tu mowa o żadnym owocu a o pigmencie od MAC'a.

Nie dysponuje całym opakowanie pigmentów gdyż zwykle kupuję odsypki. Mimo wszystko wydanie ponad stówy za pigment nie mieści mi się w głowie. Zwłaszcza, że opakowanie jest spore, pigment wydajny a ja do końca życia nie chcę zużywać tylko jednej rzeczy.
Wracając do tematu:
 Melon jest przepięknym złoto brzoskwiniowym cieniem, czasami wpada nawet w róż (przynajmniej na powiece). Wydaje mi się, że mignął mi gdzieś w tzw. internetach swatch złoto brzoskwiniowego cienia od Kobo, ale muszę to sprawdzić (chyba, że może ktoś mnie poratuję tą wiedzą;) )

Błysk jest przepiękny, przy większym roztarciu subtelny. Jednym słowem cień jest cudowny. Kiedy go nałożyłam usłyszałam od dwóch dziewczyn pytania co to za cień.
Przyznam, że robi na mnie wrażenie jego subtelny blask.





Podkreśla bardzo ładnie niebieską tęczówkę. Jeśli chodzi o makijaż domyślam się, że można nim wyczarować cuda ja jednak postawiłam na prostotę i monochromatyczność. Nałożyłam go na całą powiekę i wytuszowałam rzęsy.





niedziela, 10 listopada 2013

Wyzwanie filmowe tydzień 1 - Piraci z Karaibów

Jakiś czas temu wzięłam udział w "dzikim wyzwaniu" 
organizowanym przez Orlicę.
Tym razem kiedy zobaczyłam wyzwanie filmowe stwierdziłam, że muszę się podjąć  tego niełatwego wyzwania. Ciągle w makijażu (jak i na paznokciach) coś nie wychodzi mi tak jak chciałam, ale ponieważ jestem wyznawczynią filozofii "Just keep swimming" próbuje dalej.
Wracając do tematu Orlica z bloga Orlica o wszystkim i o niczym   
zaproponowała ciekawe wyzwanie przez 7 tygodni trzeba będzie przygotować makijaż inspirowany jakimś filmem. 
Po szczegóły odsyłam TUTAJ
Co do mnie. 
Tydzień z piratami prezentuje się tak:


Jest czarno i jest złoto czyli to co kojarzy mi się z piratami.
Może nie jest to najbardziej "zmyślny" makijaż ale jest ;)

niedziela, 3 listopada 2013

Przez Bangkok do Singapuru czyli Kobo colour trends

"Trwały lakier nadający wysoki połysk. Tworzy na paznokciu elastyczną i odporną na pękanie powłokę. Dodatek składnika Eusolex sprawia, że kolor nie blaknie.
Nie zawiera toluenu i formaldehydu
."

Jesienią Kobo zabiera nas w podróż po świecie.
32 Bangkok
 
Po tym jak na blogu  Riki tiki...kosme-tiki!  

zobaczyłam swach Kobo Bangkok postanowiłam, że muszę go mieć, bo przypomina mi mój ukochany lakier z Sensique z seri oriental nr 263 Fullmoon Maple.

Sensique Fullmoon Maple

Kobo Bangkok



 Jak widać lakiery są bardzo podobne do siebie. Jestem zadowolona z tego faktu, bo Fullmoon Maple kiedy miałam dłuższe paznokcie sprawiał,że wyglądały one nieziemsko jak plastykowe :) Pozatym szybko wysychał i był dość trwały.
Co do lakieru Kobo. Ja nie widzę, żadnej różnicy między nim a a tym Sensique (co jak dla mnie jest plusem). Jest to piękny róż z fioletowym shimmerem.
Bangkok
33 Singapur
 Niestety ten lakier wygląda dla mnie lepiej w butelce. Jest to fioletowy lakier z shimmerem na paznokciach trochę taki "benzyniak". Więc w zależności od konta padania światła uzyskujemy lekko inny odcień. Mnie nie powalił na kolana.



Lakiery mają fajną konsystencję, dobrze kryją.
Co do bąbelków na zdjęciach to niestety "zasługa" odżywki pod spodem kiedy ją zmieniam na inną lakiery nie bąbelkują :(
Jak zawsze prezentuje ubabrane skórki :P